Wędkarstwo czy makabra?

GOSTYŃ. Ekolodzy milczą

Na prywatnych łowiskach wędkarze masowo łowią ryby, poczym pranione haczykami wrzucają z powrotem do wody. Bo przecież jakoś muszą być ściągane z haczyków. Ostatnio takie wielogodzinne zawody(?) sportowo-rekracyjne odbywały się na jednym z łowisk w powiecie gostyńskim. Uczestniczyło w nich kilkudziesięciu "amatorów spławika" w wieku od kilkunastu do kilkudziesięciu lat. Okoliczni wędkarze przez 24 godziny łowili w ten sposób ryby i ściągnięte z haczyków i opisane - znów trafiały do zbiornika wodnego. Poranione, z poharatanymi pyszczkami. By znów za mniejszą lub większą chwilę znów dać się złapać na przynętę.

Wszystko to legalne i w majestacie prawa. Oraz przepisów. Tak wygląda sport i rekreacja na łonie przyrody. Ciekawe tylko jakie przepisy dopuszczają takie makabry? Taki karp, amur czy leszcz może być w ten sposób wielokrotnie odławiany. Z porozrwanym pyszczkiem znów trafia do wodnego zbiornika. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak w tym czasie cierpią. Zanim w męczarniach nie zechną z głodu, gdy poharatany haczykami pyszczek nie będzie w stanie przyjąć czegokolwiek do zjedzenia.

Potrzeba wyobraźni aby poczuć jakby się czuł ten osobnik, którego oprawcy rannego wrzucali by do wody i znów wyciągli dla sportu-zabawy? Czy tak wygląda wędkarstwo czy też znęcanie się nad rybami. Milczą też zwykle pełni frazesów ekolodzy. Ich odwaga zwykle bardzo wzrasta gdy ich "protesty proekologiczne" chroni policja. Być może boją się lobby wędkarskiego, gdzie dość łatwo oberwać w ryja na łowisku, gdy się przeszkadza zwykle "wspomaganym" amatorom spławika. A także w myśl starego powiedzenia ryby i dzieci głosu nie mają...

fot. internet

wróć do aktualności